Marianowo to niewielka miejscowość, położona 15 kilometrów na wschód od Stargardu Szczecińskiego. To bardzo stara wieś – pierwsze wzmianki na jej temat pochodzą już z 1248 roku. Oprócz faktu jej powstania na kartach historii zapisały się też niesamowite opowieści spod znaku magii i czarownic. Wszystko to za sprawą pewnej szlachcianki – Sydonii von Borck. Na świat przyszła ona w 1545 roku, na zamku w Strzmielach. Rycerska rodzina von Borck była uważana z jeden z najświetniejszych rodów na Pomorzu Zachodnim. Sydonia była najmłodszą z trojga rodzeństwa. Legendy mówią o jej nieprzeciętnej urodzie i zdolnościach. Rosła w przekonaniu o tym, że jest najpiękniejszą kobietą na całym Pomorzu. Przebywając na zamku w Wołogoszczy, Sydonia poznała księcia Ernesta Ludwika. Młodych połączyło gorące uczucie.
Jej serce pękło, gdy mężczyzna, poza którym świat dla niej nie istniał, wybrał inną kobietę (Zofię Jadwigę) na swoją małżonkę. Sponiewierana i załamana Sydonia opuściła zamek, rzucając klątwę na cały książęcy ród. Po śmierci ojca, Otto von Borcka, Sydonia wraz ze swoją siostrą, Dorotą znalazła się pod opieką starszego brata – Ulricha. Młody szlachcic nie za bardzo troszczył się o ich los. Zależało mu jedynie na majątku po zmarłych rodzicach. Zmusił je więc do zrzeczenia się praw do spadku.
Sydonia opuszcza zamek brata i rozpoczyna swoją tułaczkę po Pomorzu. Mieszkała m.in. w Szczecinie, Stargardzie Szczecińskim, Chociwlu i Marianowie. Wielokrotnie była wciągana w różne spory i awantury. Przez ciągłe odrzucenie oraz samotność stała się bardzo agresywna. Rodzina przestała się do niej przyznawać, a wśród obcych krążyły niepochlebne opinie, a nawet oskarżenia o czary. Jej zgryźliwość sprawiała, iż popadała w liczne konflikty z ludźmi. Zaczęła żyć w odosobnieniu i przepowiadać innym straszne cierpienia i choroby. Niestety, wiele z tych przepowiedni, w mniejszym lub większym stopniu, się spełniło, co tylko zaogniło sytuację.
W 1604 roku rodzina osadziła ją w klasztorze w Marianowie. Ale i tam trudno było jej się porozumieć z otaczającymi ją ludźmi. We wszystkich widziała wrogów i nie chciała z nikim rozmawiać. Uchodziła za dziwaczkę i strasznie zgryźliwą staruszkę. Nie mogąc znaleźć bratniej duszy, Sydonia powierzała swoje myśli zwierzętom – wróblom, psu i błąkającym się po klasztorze kotom. W kręgu jej zainteresowań leżało także ziołolecznictwo. Roślinom przypisywała niezwykłe właściwości, leczyła nimi siebie i wszystkich, którzy poprosili ją o pomoc.
Siostry mieszkające w klasztorze oskarżyły ją czary. Był to jeden z wielu procesów, jakie dotknęły dawną szlachciankę. Jednak Sydonia była nieugięta i oficjalnie poinformowała, że nadal będzie zajmować się magią. Została wysłana do zamku Oderburg w Szczecinie, z oskarżeniem o znęcanie się nad siostrami, czary i śmierć wielu ludzi, a także o wykończenie panującego rodu Gryfitów.
W odstępie niespełna trzech lat umarł Ernest Ludwik, Jan Fryderyk, Barnim XII, Kazimierz IX, a nieco później Jerzy III. Ich śmierć powiązano z klątwą rzuconą przez Sydonię. Miała być też winna śmierci wielu innych osób, w tym wnuka Ottona von Borck, księcia Filipa. W opinii mieszczan sprowadzała też choroby, które dotknęły książęta i szlachciców. Nie miała żadnego przyjaciela, który by się za nią wstawił. Pozostały jej tylko zranione serce i smutne resztki życia.
Podczas procesu przed sądem znaleźli się świadkowie, według których Sydonia miała rozmawiać ze swoim psem szukając kolejnej ofiary. Nad byłą szlachcianką zawisła groźba kar cielesnych. Dopiero po straszliwych torturach Sydonia przyznała się do czarów. Została skazana na śmierć przez ścięcie toporem. Później jej ciało spalono na stosie. Wszystko to działo się pod Bramą Młyńską (okolice dzisiejszej ul. Staropolskiej w Szczecinie).